"PROMOCJA! Wyjedź na Święta Bożego Narodzenia w tropiki!"
"Zamień choinkę na palmę!"
"Nie musisz już siedzieć przy nudnej rodzinie na święta"
oraz moje ulubione... "Zamień karpia na barakudę!"
To prawda. Nawet Kevin wyjeżdżał na Święta z rodzinnego miasta, ale czy to znaczy, że chcemy rzucić wszystko i nie słuchać jak rodzina zawodzi przy stole "Bóg się rooodzi" albo jak dziadek przebiera się za Św. Mikołaja i gramoli się pod choinkę? Nie zawsze i nie koniecznie. Otóż ja na Święta BN jestem w domu rodzinnym, chociaż pewnego razu wydarzyło się inaczej...
Opiszę moje prywatne doświadczenie z bycia poza granicami Polski na Wigilię. Było to całkiem daleko, bo w Santiago, w Chile. Po spędzonym tam semestrze w ramach wymiany uczelnianej zostałam aż do 30 grudnia.
Chile, jak większość krajów Ameryki Łacińskiej, jest krajem katolickim. Wynika to oczywiście z przybycia hiszpańskich konkwistadorów, którzy zawitali tam w XV wieku.
Choinka, palmy i 36 stopni.. Główny plac w Santiago - Plaza de Armas |
To, co na pewno jest dziwnym odczuciem dla przeciętnego mieszkańca północnej półkuli to fakt, że wszelkie zdobienia nie pasują do krajobrazu. Św. Mikołaj ubrany jest w ciepły strój i siermiężne buty (a na zewnątrz mamy upały), misie polarne coca-coli wiszą z witryn sklepowych, a choinka (która przecież w naturalnym środowisku rośnie w zimnym klimacie) jest widoczna na placach. Bardzo rzuca się w oczy wymyślony komercyjny koncept świąt...
W Chile "straszą" ozdoby sprowadzane ze Stanów.
Pod choinkę dostałyśmy (Alina po prawej) butelkę rodzimego trunku - Pisco. Po środku nasz host - Stefano! |
Na Wigilijną kolację ja i Alina (koleżanka z Rosji z wymiany) zostałyśmy zaproszone do naszego kolegi z klasy- Stefano.
Absolutnie niekończącym się tematem rozmów były zwyczaje świąteczne w naszych krajach. Pomimo tej samej religii było bardzo wiele różnic. Na stole nie było 12 potraw, ani sianka, ani makowca, a raczej wjechało mięsko i generalnie przybierało to postać uroczystego, rodzinnego spotkania niż tradycyjnego wjechania na pierwszą gwiazdkę przez śnieżną wichurę...
Ciekawostki o Świętach w Chile:
1. Kiedyś ludzie spotykali się na ulicach i dzielili ze sobą jedzenie, później szli razem na Mszę Św. o północy, aby uczcić przyjście na świat Jezusa.
2. Kolokwialnie Wigilia nazywana jest "Pascua" co ma podwójne znaczenie. W Boże Narodzenie to "La Pascua de Navidad ,bo Pascua oznacza Wielkanoc.
3. Potrawy, które są przeważnie serwowane to: kurczak lub indyk, chlebek, cola de mono (małpi ogon) (chilijski, świąteczny drink, który ma zarówno czekoladę Nestle, jak i trochę rumu), świąteczne ciastka, owoce sezonowe.
4. W Chile istnieje pokręcona koncepcja Świętego Mikołaja. Nazywany jest viejito Pascuero (stary mmm... święty-anocny?) , a raczej tak został okrzyknięty w momencie jak Niemcy przyjeżdżając na te ziemię zaczęli wystawiać dziwne figurki starszego, brodatego mężczyzny i zapowiadać przyjście świąt. Prezenty zatem są od siebie nawzajem.
Ale wracając do naszej Wigilii u Stefano. Najciekawszym zderzeniem kulturowym, który zapamiętam na długo było pójście na Mszę. Oprócz tego, że kontentowo nie różniła się zbyt wiele od polskiej, to moment, gdy ksiądz powiedział "Dame un signo de la paz" , czyli przekażcie sobie znak pokoju, który w Polskich kościołach trwa 2 minuty i ludzie z niechęcią kiwają do siebie głowami, tam przekazywanie rzeczonego La PAZ trwało z 15-20 minut. Ludzie dawali sobie buziaki w policzki, pytali się co u Ciebie słychać, ksiądz podchodził i pytał jak tam na uczelni, sąsiadki się zgadywały, generalnie biesiada biesiada biesiada.. coś pięknego :)
Uważam, że to super wzbogacające doświadczenie poznać kulturę innego kraju, szczególnie w takim dniu. Towarzyszy temu też sporo refleksji. Raz czy dwa można spróbować... ale jak mówi włoskie powiedzenie: Natale con i tuoi e Pasqua con chi vuoi co znaczy w dosłownym tłumaczeniu "Boże Narodzenie z twoimi, a Wielkanoc z kim chcesz" ;)
Lucy Robinson