"Jest już prawie 18:00, dopiero co zdążyliśmy zejść suchą stopą na ląd w zatoce Wallilabou na wyspie Saint Vincent, a już zaczyna się ściemniać... zachody słońca nie należą tu do tych długich i romantycznych, a raczej do tych szybkich i intensywnych. "Buja" usłyszałam z czyichś ust, gdy całą załogą wygramalaliśmy się z zalewanego wodą pontonu na pomost. Efekt zawrotów głowy i bujania po zejściu na ląd to normalka. Kiedyś myślano, że piraci to pijacy, a bujało ich od braku morskich fal.
Przeszliśmy parę metrów i zatrzymaliśmy się przy scenografii z filmu Piraci z Kraiabów (a raczej tym co po niej zostało).
Załoga postanowiła poczekać , a ja ściskając dokumenty weszłam do małego domku obok, aby przejść odprawę celno-paszportową. Wewnątrz stoi 6 plastikowych krzeseł. Na jednym z nich czarnoskóry urzędnik ze zmęczoną miną a przed nim 2 francuzów, którzy starają mu się coś powiedzieć ale ni w ząb nie znają słowa po angielsku... zaciskam więc zęby i decyduje się im pomóc,
a w duchu powtarzam, że to już ten ostatni raz....
Przyznaję, że mój francuski nie jest dziś na poziomie rozmowy o serze z Marią Antoniną, ale rozumiem słowa takie jak „NA MOJEJ ŁODZI JEST 10 OSÓB”. Staram się nie przewracać oczami chociaż oni zdają się to robić przy każdym słowie plus wzruszają ramionami i powtarzają w kółko „puuuuutą”…
Wreszcie przychodzi moja kolej. Staram się sprawę załatwić jak najszybciej, bo już są 2 minuty po 18:00.. pot celnika spływa na kartkę, na której wypisuje moje dane.. Mam tylko cichą nadzieję, że nie ciśnie papierem w kąt i powie, żeby przyjść jutro. Udało się. Nie zagotowało się u niego wewnętrznie, chociaż zewnętrznie już byłby ścięty jak białko.
Wychodzę z budynku i witam zmęczonym uśmiechem kompanów podróży. Jeden z nich, najwyższy z towarzystwa zwany Rudzikiem podekscytowany zaczyna opowiadać coś o chorej sytuacji, która właśnie się wydarzyła, coś o jakimś opętanym gościu, który próbował rozbić kokosa o kant betonu. Nie za bardzo miałam siłę słuchać.. Zebraliśmy się wszyscy i ruszyliśmy w kierunku najsłynniejszego baru na wyspie otoczonymi polskimi flagami..
Rozweseleni, lekko zmęczeni zbliżamy się idąc po piasku do rozwalającego się domku🏠na końcu plaży 🌴.
Widzimy Polskie flagi🇵🇱 (wśród nich jedną Czeską) i jedną smutną żarówkę💡, która dynda na wietrze przed drzwiami. Oto ten Polski DOM (u Antka) na Karaibach owiany legendą – pomyślałam. Przyjezdni wiedzą, że trzeba liczyć na to że Anthony ma dobry humor. Podchodzimy kawałek bliżej… „impreza” to mówiąc szczerze jedno z ostatnich określeń tego miejsca jakie przychodziło mi do głowy.
Nagle z ciemnego domku wychodzi starszy, czarnoskóry mężczyzna👨🏾. Macha do nas i podchodzi bliżej „Hi! Im Antek! Are you from Poland? Take a seat I will invite you in 10 minutes ok?” , jak dla nas OK : )
Siadamy więc na plastikowych krzesełkach rozstawionych przed chatką i czekamy. Po 20 minutach Antek wychodzi zadowolony z domku i zaprasza nas do środka. W pomieszczeniu witają nas ściany obklejone polskimi plakatami z różnych lat „Bravo Girl 2002’”, goła pani z Playboya 97’ i wiele innych.. Za barem niczym trofea stoją butelki żołądkowej gorzkiej, żubrówki i wyborowej. Nasz gospodarz wskazuje nam na krzesła przy barze i ogłasza, że przygotuje nam „special drink.. Jack Sparrow!”, który okazuje się być tutejszym wzmocnionym Rum Punchem🍹.
Smak rumu jest stłumiony słodyczą owocowego miąższu, który pieści podniebienie i zaskakująco mocno działa na głowę. Śmiejemy się, słuchamy przebojów Dżemu i rozmawiamy z Antkiem zadając mu te wszystkie pytania, które pewnie słyszy co dzień od Polaków, „co masz wspólnego z Polską? Dlaczego masz tu tak dużo rzeczy z Polski? Byłeś kiedyś u nas? i w końcu… DLACZEGO MASZ STANIKI NAD BAREM?👙”. Zanim Antek odpowiedział na to ostatnie pytanie odwrócił się na chwilę, żeby rozrobić wielki kołtun Maryśki.
Chwilkę później wrócił do nas z uśmiechem i wzruszeniem ramion „Ladies come and leave it here..I dont ask 😉”. Wieczór u Antka kończymy w szampańskich nastrojach. My, wzruszeni spotkaniem z tak wspaniałą, ciepłą i serdeczną osobą ❤️wchodzimy w 10tkę za bar żeby go wyściskać. On, „podpala” spektakularnie blat i kłania się w pół pasa poklepując nas wszystkich po ramionach.
Robimy zdjęcie i zbieramy się do wyjścia, gdzie czeka już kolejna grupa Polaków. Jedna z czekających dziewczyn zmierza nas wzrokiem „Ej długo jeszcze? My też czekamy”
.....
.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz